• Kermesz - fragment książki "Od Magury po Osławę"
  • "Opowieści galicyjskie" - fragment

"Życie Łemka"
  • Część I-sza
  • Część II-ga
  • Część III-ia
  • Część IV-ta
  • Część V-ta
  • Część VI-ta
"Kasarnia powodem dramatu"
  • Część I-sza
  • Część II-ga
  • Część III-ia
  • Część IV-ta
  • Część V-ta
  • Część VI-ta
"Ginąca natura"
  • Część I-sza
  • Część II-ga
  • Część III-ia
  • Część IV-ta
  • Część V-ta
  • Część VI-ta
"Chmury i słońce nad Łemkowyną"
  • Część I-sza
  • Część II-ga
  • Część III-ia
  • Część IV-ta

 

/ Łemkowie / Wspomnienia, opowiadania, relacje / Część II-ga
 

Pragnę zwrócić uwagę, że to, co czytelnik spotka w tej opwieści, to jest nie tak odległa historia, pokazana na konkretnych faktach z okresu II Wojny Światowej. Opisane wydarzenia dotyczą zaledwie kilku wiosek małego obszaru Dukielskiego. Zapewniam, że zaprezentowanych 90% zdarzeń, dotknęło setki Beskidzkich i Bieszczadzkich wsi, począwszy od Dunajca aż po San. Pokazując wizerunek wsi Smereczne, w latach 1939 miałem na myśli przedstawić stan faktyczny życia pewnej grupy ludzi z jej kulturą, obyczajowością i stanem zamożności. Jako saldo istnienia i podobnych kilka setek wsi. Podejmując temat małej historii z lat 1939-1945, zapragnąłem wyjawić, cierpienia ludzkie, spowodowane wojną, okupacją, przemocą i bezwzględnym wyzyskiem silniejszego. To z jednej strony. A z drugiej, choć bezradną ale podejmowaną obronę w celu przetrwania i ocalenia ciągłości kultury, tradycji i obyczajów. Przy okazji wylazło jak szydło z worka, jak człowiek, człowiekowi na tej ziemi może być nieprzyjaznym wilkiem. Myślę, że byłoby błędem taką historię zabrać ze sobą do grobu. Tym bardziej, że 80% tamtej cywilizacji przeszło już w zapomnienie. Jednocześnie zastrzegam się, że z 5-cio letniego okresu okupacji, jest to jedynie mała pigułka ze wszystkich faktów. Mam również na myśli, że byłoby wielkim grzechem, nie pozostawić dokumentu dla przyszłych pokoleń, że 60 lat temu, istniały jeszcze: wieś Smereczne, Wilśnia, Ropianka, Olchowiec i kilkadziesiąt podobnych w Beskidzie Niskim.To za przyczyną wojny i dalszej powojennej brudnej polityki zostały one wymazane z mapy a przecież istniały przez kilkanaście wieków. Zapraszam do przeczytania

Leszek Hrabski ( autor wspomnień )

Część I



CZĘŚĆ II


Marysia i Michał, miłość i dramat.

Na takim wieczorku zapoznali się przed dwoma laty Marysia Ch. (dom nr 17) córka urzędującego sołtysa i Michał B. (dom nr 1) syn poprzedniego sołtysa, który przed kilkoma laty z tej funkcji zrezygnował z powodu zdrowia. Wybrałem ich, właśnie na nich pragnę pokazać ludzki tragiczny wojenny los.
Michał miał 20 a jego wybranka 18 lat. Oboje byli dobraną, sympatyczną i ładną parą. Ich rodzice nie kryli wielkiego zadowolenia z ich miłości, spodziewali się, że za rok lub dwa będą chcieli się pobrać. Zaś oni oboje bez przykrywki demonstrowali przed swoimi kolegami i koleżankami bezgraniczną miłość. Ciągle przysiadywali obok siebie i trzymając się za ręce, czarowali się nawzajem błękitnymi oczkami. Tutaj już nie było wątpliwości, że ktoś może ich rozłączyć. Nie potrzeba było innego dowodu, jak tylko ten, jak bardzo jedno drugiemu było wierne.
Tak Michał jak i Marysia, byli z zamożnych domów. Mieli więc dużą gwarancję, że na zagospodarowanie otrzymają od rodziców ziemię oraz niezbędny inwentarz, na dobry start do życia.

Stałymi uczestnikami codziennych wieczorków, bywali także Ewa i Michał przedstawieni na początku opowieści. W tym towarzystwie mogli bez podejrzeń ciut odważniej przytulać się, z czego nieśmiało korzystali.
Wszyscy dobrze wiedzieli, że nie odległa przyszłość też połączy ich ze sobą. Już byli zaakceptowani tak przez rodziców jak i pozostałą społeczność. Pasowali do siebie jak koszula do ciała, było za co ich podziwiać. Związanych miłością par, było znacznie więcej. One również nie z mniejszym zaangażowaniem wykorzystywały sposobne miejsce, do wyznawania sobie romantycznej miłości, uczuć i marzeń.
Akurat okres zimy, mało pracy, długie wieczory stwarzał im taką możliwość częstego przebywania ze sobą.
Cieszyli się z życia, śpiewali, tańczyli, przytulali się do siebie, szeptem wyznawali sobie dozgonną miłość. Ta piękna tradycja, pełna szczęścia i szczerości, wzajemnego poszanowania trwała od kilku wieków i wiernie przechodziła z pokolenia na pokolenie.
Rozchodząc się po spędzonym wieczorku do swoich domów, ci z natury śmielsi i odważniejsi kawalerowie odprowadzali partnerki aż pod drzwi domu. Byli w śród nich i wstydliwi, którzy z drogi na pożegnanie pomachali partnerce tylko ręką.
Ewa z Michałem również wzięli się za ręce i wyciągając nogi z głębokiego śniegu, podążali w kierunku jej domu. Przechodząc przez strumyk zatrzymywali się zawsze przy otwartej wozowni.
Tutaj przytulali się, szeptali sobie czułe słówka. Ewa jakby z mniejszym niż dotychczas oporem pozwoliła mu się pocałować. No widzisz powiedział Michał, więcej odwagi, przecież nie bolało chyba mnie nie powinnaś się wstydzić. Myślę, że pocałunek to nie rozpustny grzech. Odpychając go delikatnie od siebie, Ewa wstydliwie wyksztusiła z siebie no, no, od pocałunku do grzechu już nie daleko. Jak dobrze wiem, od tego też się nie umiera, żartując odpowiedział z uśmieszkiem Michał.
Na pożegnanie przyciągając ją do siebie, gorąco pocałował Ewę w policzek i odchodząc zapytał, a jutro u kogo spotykamy się na hulankach. U Nastki dom nr 23, obok ciebie, odpowiedziała Ewa. Uśmiechając się uradowana zażartowała, co już zapomniałeś ?
Ja przyjdę wcześniej i przyniosę ze sobą wełnę do skubania, czy pomożesz mi ?
Ależ z całą przyjemnością. Na moją pomoc możesz liczyć całe życie, odpowiedział szczerze Michał.

Zaś kolejna wieczornica po kilku dniach, odbyła się u Pelagii K. w domu nr 10. Była ona jeszcze młodą mężatką i nadal bardzo towarzyską.
Nie zrywała swoich emocjonalnych kontaktów z młodszymi koleżankami. Była zawsze wielką entuzjastką wieczorków. Ona patronowała nad ich organizacją aby wypadły jak najlepiej. Śpiewała, tańczyła i porywała innych.
Reszta młodzieży poza Ewą i Michałem powędrowała w górę wsi. Z nimi zabrał się Michał B. z Marysią. Oni każdego wieczoru oboje wchodzili do mieszkania Marysi , bez względu na godzinę o jakiej wracali. Michał zawsze pozostawał u niej na dłuższą chwilę. Wychodząc z domu, pożegnał jej rodziców a Marysia odprowadziła go na podwórko. Tutaj przez małą chwilkę czule obejmowali się i na pożegnanie obdarowywali się gorącymi pocałunkami.
Pozostając jeszcze poza progiem domu, Marysia pomachała mu ręką na znak pożegnania i pół głosem zawołała, kocham cię mój słodziutki Miśku, tak mocno jak tylko potrafię. W ciemnym zmroku, wysoka sylwetka Michała szybko zniknęła jej z oczu, zasłoniły ją konary drzew sąsiednich ogrodów.
Marysia powróciła do mieszkania i położyła się spać. Do północy marzyła o pięknym ślubie, dużym weselu o tym, aby mieć go od zaraz na zawsze przy sobie, o założeniu rodziny. Te słodkie marzenia długo jej zasnąć nie pozwoliły. Chwilami własną wyobraźnią widziała, że to wszystko jakby oddalało się, hen daleko, za góry, za wielkie lasy, pustynie. Jakieś widmo, hałasowało wokół łóżka, dudniły demony, to nie możliwe, on nie będzie twój. Na niego czeka nieznana zjawa, okrutna, mściwa, zazdrosna. Odbierze ci go. Ty pozostaniesz sama.
W tedy żal wyciskał jej z oczu łzy, które ściekały po jej delikatnych policzkach. Stawała w lęku z pościeli, podchodziła do okna i w ciemnościach nocy poszukiwała wzrokiem demonów. Po czym siadała na łóżko, zasłaniała rękami oczy i gorąco modliła się. Zmęczona oparta głową o drewnianą krawędź łóżka, zasypiała ze łzami na policzkach. Tą męczarnią i psychicznym prześladowaniem, nie dzieliła się znikim. Pozostawiła to jako tajemnicę, tylko dla siebie.

Znając finał tej zakochanej pary, jednak demoniczne prześladowanie okazało się wyrocznią.
O tym dalej. I tak mijały wieczory, dla niektórych w nastroju romantycznym w obecności pięknego zimowego puchu. Zaś niektórzy, w smutnym nastroju, zmagali się z demonami nie zawsze łaskawego dla nas świata.

Ta gruba, biała, puszysta kołdra, pokrywająca pejzaż wsi, góry, lasy, potoki. Te zwisające ze strzech sople, głębokie ścieżki, same malowały zimowy romantyczny obraz. Trudno było oderwać oczy, od przecudnego widoku. Nie muszę przekonywać, że to niecodzienne piękno wytworzone pędzlem natury, oczarowywało każdego. Był to niepowtarzalny urok. Zima z 1939 na 40-ty rok, przebiegała nadal w starym miłym nastroju, poza małymi zakłóceniami.

Przez dłuższy czas, młodzież nie wiedziała, że już jest umieszczona na podstępnych listach do wywozu na przymusowe roboty w głąb Hitlerowskiej III Rzeszy.
Obejmowały one nawet młody rocznik od 16 lat wzwyż. Sporządzone zostały w gminach zaraz w dwa miesiące po wkroczeniu Niemiec do Polski. Młodzi nie mieli w wyobraźni o nikczemnych planach, zmierzających do pozbawienia ich wolności, wła-nego domu i ciepła rodzinnego.
Z małymi wyjątkiemi zwolnione były te osoby, które na miejscu zostały zatrudnione przez Niemców do pracy na ich potrzeby oraz dzieci sołtysów. Ci skorzystali z przywilejów tylko dlatego, że zmuszeni byli z racji pełnionej służby, pracować na ich rzecz. Jak pamiętam, dobrowolnie zrezygnować z tej funkcji nie było możliwe, gdyż za odmowę sprawowania jej lub kontynuowania, można było trafić do obozu koncentracyjnego.

Marysia Ch. córka sołtysa, z tego prawa łaski skorzystała i pozostała przez pięć lat przy rodzicach. Ją nawet przy organizowanych łapankach nie tykano. Posiadała "glejt" zwalniający ją od tego obowiązku.
Drugą nietykalną osobą we wsi, była Hania. (o niej pisałem na wstępie)
Hanię żołnierze zatrudnili u siebie do sprzątania i palenia w piecu. Pracę tą wykonywała bez wynagrodzenia. Hania do tej pracy zgłosiła się sama, na ochotnika i tam pozostała. Początkowo liczyła, że otrzyma wynagrodzenie.
Ale w zamian otrzymała od nich " glejt", była to tzw. "kenkarta," która potwierdzała jej zatrudnienie.
Po dłuższym okresie czasu, do sprzątania dołożyli jej jeszcze pranie bielizny. Ale widywano ją często jak szła na placówkę całkiem wieczorem. Chwaliła się koleżanką, że zapraszają ją na karty.
Wiary w to nikt nie dawał, ponieważ dość często zakładała na siebie nową spódnicę, jakiej nie posiadała przedtem.
Ona jedyna we wsi, zaczęła nosić odmienną odzież, według kroju i modelu zachodniego. Jako pierwsza wyłamała się z prencypiów regionalnych. Zdradziła regionalny strój i odwieczną tradycję. W ten sposób, naraziła się nie tylko na totalną krytykę, ale także na lawinę plotek.
W towarzystwie damskim wsi, stała się na dłuższy czas tematem numer jeden. Dziewczyny unikały z nią rozmowy i wszelkich kontaktów., by nie być posądzanymi.
Hania nie wytrzymała tych wyraźnych uników, przybiegła do Ewy na zwierzenia i prostowanie plotek. Do mieszkania weszła z małym garnuszkiem i poprosiła o pożyczenie soli. W ten sposób upozorowała, że ma sprawę.
Soli nasypali jej od razu cały podstawiony pojemniczek, ale do nawiązania rozmowy nikt się nie kwapił. Zaniepokojona Hania, że wizyta jej nie zostanie spełniona, poprosiła Ewę na zewnątrz domu.
I od razu rozpoczęła. Widzisz Ewuniu, zaczęła Hania, ja się domyślam, że wszyscy mnie unikacie, ale nie znacie prawdy. Ja te rzeczy, które noszę, otrzymałam za to, że piorę im bieliznę. Przywiózł ten najmłodszy Franc po swojej siostrze, bo ona przebrała się w mundur wojskowy. Wstąpiła do armii Hitlera.
A po zatem, prosił mnie abym wytuczyła mu na święta dwie swoje gęsi. Tak po prawdzie, to on się do mnie lubi uśmiechać, czasem i klepnie mnie, on taki ze wsi od bawora no wiesz. Na razie te inne sprawy to z daleka. Na zbliżenie nigdy mu nie pozwolę. Ja sobie zdaję z tego sprawę, że on by mnie chciał, ale tylko na tymczasem. Na co ja nigdy się nie zgodzę. Boję się nawet, że mogliby mnie wyrzucić z roboty. Franc jest młody i chytry ale bardzo głupiutki i nieodpowiedzialny.
Mówię ci to wszystko znajszczerszego serca, uwierz mi Ewuniu, bo ja nigdy nie chcę ciebie okłamywać. Ty dobrze wiesz, że ja zawsze mówię ci tylko szczerą prawdę.
Wierzę ci kochanie odpowiedziała Ewa, ja naprawdę na ciebie nie plotkuję. Nie mam nic przeciwko temu jak ty się ubierasz. Ja tobie nie zazdroszczę. Powiem ci, że ja bym tak samo się ubierała, ale nie mam takich strojów. One mi się naprawdę bardzo podobają, mówię ci szczerą prawdę.
Hania całą siłą przyciągnęła do siebie Ewę i serdecznie ją ucałowała. Dziękuję ci kochana, że chociaż ty mnie rozumiesz. Chciałam także opowiedzieć to wszystko Hani. (z domu nr 13) ale odpowiedziała mi, że nie ma czasu, zrozumiałam że mnie unika.
Muszę ci jeszcze jedno powiedzieć, że często mnie pytają, czy gospodarze biją świniaki. Mówią, że chcieliby kupić mięsa, ale ja im w to nie wierzę. I odpowiadam, że nie wiem. Na pożegnanie pocałowały się. Hania biegnąc do domu, cieszyła się, że spotkała się z dużym wyrozumieniem. Odzyskała nadzieję, że nie straciła całkowitego kontaktu z koleżankami.

Po wejściu do mieszkania, Ewa powtórzyła całą rozmowę. Wszyscy przepuścili to obok uszu.
Tylko jednym tematem zainteresował się gospodarz. Mianowicie tym, że Niemców interesuje ubijanie we wsi świń. Rozważając ten temat głębiej, bez trudu rozszyfrował, że namawiają ją do wyraźnego donoszenia na sąsiadów. Być może, że Hania nie do końca zrozumiała ich intencję, że za tymi pytaniami kryje się podstęp, że taka informacja mogłaby zaszkodzić każdemu kto by to zrobił.
Miejmy nadzieję, odezwał się Bazyli, że nic jeszcze nie chlapnęła. Trzeba jej dać do zrozumienia, że są to pytania podchwytliwe, a oni mają jedzenia jak na razie pod dostatkiem. Tą ciekawą wiadomość, że Niemcy interesują się ubojami inwentarza, cichaczem puszczono po całej wsi. Ostrzegając przy tym , aby czasami przez pomyłkę jeden drugiego nie wydał, bo może być z tego poważna sprawa.
Przez pierwsze półrocze, Niemcy jeszcze całkowicie się nie odkryli. Badaliśmy się z obydu stron bardzo wnikliwie.
Dom Hrabskich, otwarty był dla wszystkich od kilkunastu pokoleń. Od czasów, kiedy jakiś przodek zaczął we wsi wójtowanie. Zawsze była pełna chałupa ludzi. Tradycja ta pozostała aż do czasów okupacji.
Każdego wieczoru schodzili się mężczyźni, na gry w karty, muzykowanie, politykowanie i na przysłowiowe plotki i żarty. Kilka razy złożyli wizytę wojskowi, także włączali się do gry. Myślę, że cel wizyt był inny, ale nie mieli się czego przyczepić i wychodzili spokojnie. Jedno warte jest podkreślenia, Że na każdej wizycie, częstowali wszystkich mężczyzn papierosami. Co kosztowało ich rozdaniem do 40 sztuk papierosów na jeden wieczór. Papierosy ich były bardzo pachnące.

Wieś Smereczne.

Smereczne z początkiem 1940 roku, liczyło 37 domów mieszkalnych (gospodarstw) i tak pozostało. Do tego dochodziła szkoła, a od 1943 r. doszła kasarnia.
Wieś pobudowana była symetrycznie wzdłuż drogi biegnącej z kierunku Tylaway do Wilśni. Wszystkie domy stały frontem do drogi. Dawało to obraz określonego porządku. Wszystkie zbudowane były z bali drewnianych. Wioska z trzech stron otoczona była łagodnymi górami, na których były dostępne pola uprawne. Najwyższy szczyt góry wynosił 571 m.(n.p.m)
Wzdłuż domów po lewej i prawej stronie rozścielały się łąki i pastwiska, przez środek, których leniwie przepływała rzeczka zwana Smereczanką.
Cały obszar Smerecznego otaczały piękne lasy jodło-wobukowe, z których wypływały strumyki z czystą pitną zdrową wodą. Każdy strumyk charakteryzował się innym smakiem wody, co świadczyło o różnym składzie mineralnym.
Wieś Smereczne położona była 3 kilometry od głównej międzynarodowej drogi Polska Słowacja, Węgry, przy tak zwanym historyczny m szlaku węgiersko-polskim.
Teren pomiędzy Tylawą a Smerecznym po którym biegła polna dróżka, dla pojazdów konnych, był płaski, równinny, nadający się do budowy drogi nawet tranzytowej. Miejscowość Smereczne graniczyła z najbliższymi wioskami jak: Wilśnia, Ropianka, Mszana, Tylawa, Barwinek. A dalsze to: Olchowiec, Polany, Hyrowa, Trzciana, Zwadka, Kamianka, Zyndranowa itd. Od południa Smereczne przez las graniczyło ze Słowacją. Las stary, zimny, jodłowo bukowy, zwany "Zimny Wierch". Do pierwszej wioski słowackiej Porubka, było 5 km. Najbliższym miasteczkiem od Smerecznego była Dukla, Żmigród i miasto powiatowe Krosno.

Poniższa tabelka przedstawia nazwiska rodzin i jednocześnie numery chałup. Obok nazwisk jest przydomek do poszczególnych domów i rodzin, którymi posługiwano się częściej niż nazwiskami, ponieważ nadawały one właściwszą tożsamość poszczególnym domownikom.

1. Bugiel - Kozak
2.Warcholik - Hanin
3.Pychać - Łućko
4.Dupnak - Muryn
5.Nacin - Nacin
6.Pychać - Mytranyn
7.Pychać - Pilcin
8.Hrabski - Hrabski
9.Broda - Brodiw
10.Pajzin - Kucyrka
11.Buriak - Łyciuś
12.Fruzin - Fruzin
13.Lański - Łański
14.Gubik - Gubik
15. Kaściak -Kaścisk
16.Hończar - Maksim
17.Filip - Filip
18. Kaścik - Paweł
19.Hańczar-Mytro
20.Bilica - Bilica
21.Bugiel - Kowal
22.Bugiel - Metryka
23.Bugiel 24.Seńko - Seńko
25.Pychać - P.Parylak
26.Lański - Łański F.
27.Hończar- Petriw
28.Pychać - Parylak A.
29.Pychać - Pychać
30.Hończar- Jacko
31.Repak - Repak
32.Buriak - Jurkowy
33.Hończar- Fenna
34.Warcholik- Pawł
35. Repak - Repak.
36. Bugiel - Fenny
37. Buriak -Mikołaj.
38. Szkoła
39. Kasarnia.

Powyższa tabelka informuje, że na 37 gospospodarstw, jest tylko 12 nazwisk. Z tego wniosek, że kojarzenie małżeństw nie wychodziło poza obręb wsi. Pozatem godzi się w tym miejscu dopowiedzieć, że w niektórych gospodarstwach zamieszkiwały trzy pokolenia od dziadka do wnuka, jako trzy małżeństwa.
Nie był to problem nowych domów, a raczej posiadanie małej ilości ziemi, którą nie sposób było dzielić na mniejsze działeczki, bo zatracało sens gospodarstwo. W takiej sytuacji większą gwarancję godnego życia, zapełniało pozostawanie w trójpokoleniowej rodzinie. To przemyślana kalkulacja. Ta tradycja przetrwała przez kilka a może nawet przez kilkanaście wieków. W takiej wspólnocie rodzinnej z szacunku, głos decydujący należał do osoby najstarszej. Może większość małżeństw dlatego kojarzono pomiędzy mieszkańcami Smerecznego.

Kochałem moją wieś, miejsce mojego dzieciństwa. Tam się urodziłem w miejscu cudownego krajobrazu, w zdrowym klimacie, wśród mineralnych strumyków. Pozatem mam osobisty zaszczyt, bo odziedziczyłem piękny przydomek do nazwiska " Hrabski" od moich pra, pra, przodków. Myślę że to coś oznacza. Opieram to na dowodach, że przed trzema wiekami, jeden z moich przodków został mianowany do urzędu wójta.
Wójtowanie przy naszym gospodarstwie trwało ponad dwa wieki do 1916 roku.

Wiosna 1940 roku.

Minął marzec 1940 roku. Zaczęły się już wielkie roztopy śniegu. Wysokie ściany po śnieżnych zaspach, zwalały się na drogę i utrudniały chodzenie i przejazd.
Żołnierze, ponownie przymuszali ludzi do usuwania z drogi topniejącego śniegu. Ta praca okazała się po stokroć trudniejsza niż wcześniejsze odśnieżanie. Ludzie prawie kąpali się we wodzie. Jednocześnie wylały strumyki. Przy tradycyjnym kiepskim obuwiu, większa część ludzi przeziębiła się i zachorowała. Z tej zimowej udręki tylko deszcz i słońce zdołało nas uwolnić. Na szczęście zima się skończyła, mieliśmy także za sobą pierwszych 7-em miesięcy przeżytych mając przed sobą i za sobą okupanta. Najdłużej zagnieździło się w naszej pamięci, żmudne, dokuczliwe odśnieżanie, które doświadczyliśmy po raz pierwszy w historii Karpat.
Zaraz po połowie marca 1940 r. zaczęła się intensywna agitacja młodzieży na wyjazd zarobkowy do Niemiec.
Agitatorzy w skórzanych kurtkach i z ukrytym pistoletem za paskiem, obiecywali dla ochotników wysokie zarobki i luksusowe życie. W umowach gwarantowali wybór miejsca i charakter pracy, urlopy oraz wysoką płacę. W tym geograficznym punkcie globu, propaganda ich zyskała bo zawsze tutaj brakowało zarobkowych dochodów.
Młodzież wygłodzona własnego grosza od dziesiątków lat, połasiła się na zaproponowane dobre warunki, wierząc w to, że po roku lub dwóch, powrócą z kieszeniami nabitymi pieniędzmi. Po prostu dali się zwieść. Pierwszymi ochotnikami i odważniakami, okazali się nie tylko chłopaki ale także i dziewczyny. Byli nimi:

Bugiel Michał dom 1.
Andrzej Pychć dom 3.
Natalia Nonczar dom 13.
Grzegorz Kaszczak d.15.
Gubik Anna dom 14.
Gubik Teresa dom 14.
Anna bugiel dom 23.
Anastazja Bugiel dom 23.
Michał Seńko dom 24.
Bazyli Pychać dom 29.
Anastazja Bugiel dom 36.

Pierwsze listy jakie od nich dotarły do Smerecznego, było w nich wiele żalu, rozgoryczenia i zawiedzionych nadziei. Niczego z obiecanych dobroci tam nie spotkali.
Wręcz odwrotnie, zawiezieni zostali do baraków przygotowanych dla skazańców, gdzie byli pilnowani przez żandarmów. Przydzielono ich do pracy do fabryk, gdzie produkowano broń, amunicję, części do czołgów, samolotów itp. Słowem do takich fabryk, które bombardowane były przez Aliantów w pierwszej kolejności. Wynagrodzenie ograniczało się na kupno papierosów i sznurowadeł do butów. Żywnościowe racje, to obozowa zupa, która też nie napełniała do końca głodnego żołądka.
Ta propaganda o wysoce cywilizowanej umowie o pracę za granicą, okazała się ohydnym oszustwem kłamstwem i podstępem. O możliwości powrotu do domu, nie było już najmniejszych szans. Jakakolwiek próba ucieczki, zakwalifikowana zostałaby jako dezercja. A za to można było trafić do obozu koncentracyjnego.
Pisane przez nich rozpaczliwe listy, były wyraźnym ostrzeżeniem dla tych wszystkich, którzy by próbowali w przyszłości tam wyjechać.
Ich matki i oni sami, mocno opłakiwali bezmyślnie popełnioną pomyłkę. Pomyłkę za którą sami na siebie wydali wyrok. Skazując się na kilku letnią obozową niewolę. W taki to sposób Ewa, Marysia i kilka innych dziewcząt, straciło swoich chłopaków na zawsze. Do małżeństwa pomiędzy Michałem i Ewą oraz Marysią i Michałem już nigdy nie doszło.

Powrócę i przedstawię ich ostatniego spotkania, przed wyjazdem do Niemiec. ( powyższą czwórkę) Wieczór jaki ze sobą spędzili był ostatni w ich życiu. Spotkali się u Marysi w domu. Miała swój malutki przytulny pokoik. Chcieli być ze sobą ostatni wieczór troszkę dłużej.
Tylko tutaj mogli przekazać sobie dozgonną wierność i miłość, ustalić sobie plany na przyszłość. Rozmowa była romantyczna, pełna czułości. Obiecanych sobie na wzajem postanowień, wierności i tęsknoty. Przerywana częstym połykaniem przez obydwie dziewczyny łez. W ich słowach, pojawiały się prośby, tylko nas nie zdradzajcie i szybko wracajcie.
Bo cóż więcej kochające się pary od paru tal, mogły od siebie wymagać. Rozczulali się nad sobą, a łezki grube jak groch, same staczały się po delikatnych policzkach. Nie można ich było ani ukryć ani zatrzymać.
Na myśl, że jest to ich ostatni wieczór, że za małą chwilę muszą się rozstać, drętwiały im policzki, żal zaciskał gardło, a z rąk ściekały strugi potu. Byli do siebie silnie przywiązani uczuciowo i emocjonalnie, dlatego myśl o rozstaniu tak głęboko raniła serca. Ostanie miesiące byli blisko siebie i żyli tylko dla siebie.
Decyzja o wyjeździe była trudna, ale podyktowana chęcią zysku, zdobyciem potrzebnego grosza.
Czynili to na wzór swoich ojców, którzy też przed laty wyjeżdżali, aż za wielką wodę. Nawet po kilka razy. Do Ameryki, Argentyny, Brazyli itd. itd.
Tutaj w małym pokoiku, na rozstajnym spotkaniu, nie mieli najmniejszych przypuszczeń, że pożegnają obaj Marysię już na zawsze. Duży ścienny zegar wybił godzinę 4- tą nad ranem. Czas ciepłego i zarazem smutnego spot-kania dobiegł końca. Pozostała tylko chwila na serdeczne uściski i gorące pocałunki.
Idąc w jednym kierunku, odprowadzili Ewę do domu. Nie schodząc z drogi, pożegnali ją serdecznie, czule, przed oknami domu. Ewa nie była w stanie z żalu pohamować łez.
Trzymając obydwóch za ręce, łkającym głosem wyszeptała, piszcie, nie zapominajcie o nas, kochajcie nas, bo my was także, nie przestaniemy nigdy. W tym momencie żal zacisnął jej gardło i odebrało jej głos. Jeden Michał był jej narzeczonym, a drugi ciotecznym bratem. Chwilę jeszcze w tym miejscu pozostała, odprowadzając wzrokiem ich cień w ciemnościach nocy. Tylko tyle i aż tyle pozostało w jej oczach na pamiątkę po tej pięknej kilkuletniej miłości.
Do odjazdu pozostało im tylko dwie godziny. Pożegnali rodzinę, włożyli pakunki na wóz i ruszyli w nieznane. Oni dwaj byli ostatnimi z tej paczki ochotników wyjeżdżających do Niemiec.

Wraz z pojawieniem się dłuższych i cieplejszych dni, nad polami radośnie zaćwierkotały skowronki. Był już dobry znak, że nastaje wiosna. Na odkrytych spod śniegu pagórkach zabieliły się pierwsze kwiatuszki. Choć jeszcze nie do końca śnieg ustąpił z niższych partii pól, ludzie podjęli pierwsze prace wiosenne. Tu i ówdzie widać było pary koników, zaprzęgniętych do pługa, które z dużym wysiłkiem odwracały pierwsze skiby. Dla ułatwienia pracy, odwieczną górską tradycją było, że jeden mężczyzna prowadził pług, a drugi poganiał koniki. Tym drugim, najczęściej bywali młodzi chłopcy, a w skrajnych przypadkach rola ta, spadała także na żonę gospodarza.
Mimo tego, że w głębokich potokach, jarach i gęstych lasach leżał śnieg, to jednak ludzie na polach pracowali jak mrówki. Urok górskiego krajobrazu jest taki, że często śniegi giną wraz z ukończeniem wiosennych prac polowych.
Tą pierwszą wiosną, Niemcy interesowali się podwójnie. Podglądali rolników wychodząc aż na pole. Dziwiło ich to ,że dwóch furmanów chodzi przy jednym pługu, a po drugie, że ziemniaki do sadzenia rolnicy przekrawają. Pytali wprost czy w ziemi ziemniaki nie zgniją.
Odpowiedzi padały zdecydowane, że nie. Był to wypróbowany sposób od dziesiątków lat. Taka praktyka wynikała z potrzeby chwili. Gospodarze posiadali małe zapasy, które trzeba było podzielić, część do sadzenia, resztę pozostawić do jedzenia.
Interesowało ich i to, czy gospodarze należycie dokonują siewów. Czy nie jest to czasami praca pozorowana. Domyślaliśmy się, że mieli polecenie odgórne, aby te sprawy odpowiednio prześledzić. Oni znali już zamierzenia swoich władz, że z tych plonów będą i Niemcy jeść chleb.
Jak każdego roku, wraz z pojawieniem się wiosny, kobiety przy domach sadziły kwiatki, obcinały drzewka, robiły wiosenne porządki. Mężczyźni poprawiali płoty, malowali od frontu chałupy. Symbolem, że jest prawdziwa wiosna był dzień, pierwszego kwietnia. W tedy chłopcy urządzali jakieś dowcipne sztuczki.
I tym razem także, na kilku dachach domów, pojawiły się pługi, brony i lekkie drewniane wozy. Zaś przy naszym domu, przepiłowali chłopcy kładkę przez strumyk. Z samego rana, idąc po wodę, stara ciotka nastąpiła na nią i wpadła do wody po pas.
Przez parę godzin, było wesoło i śmiesznie, zanim tego widowiska nie zobaczyli Niemcy.
Odczytali to bardzo podejrzliwie, jako prowokacja. Próbowali nawet ustalić sprawców tej pseudo dywersyjnej roboty. Sołtysa zapytali, co, to za rebelia. Dopiero on sprawę wyjaśnił, że to wiosenne żarty, które mają miejsce każdego roku. I żal, bo oni z takich sztuczek nie umieli się śmiać.
Nie wiele brakowało, a żart ten obrócił by się przeciwko ludziom. Sołtysowi zaraz polecili, aby tego rodzaju żarty więcej razy nie powtórzyły się. Innego wyjścia nie było,trzeba było zaniechać, obchodzenia zwiastuna wiosny. Nie życzyli sobie tego rodzaju niespodzianek. Upominali, że za następne występki, może być surowa kara.

Kontyngent rolniczy.

Na pierwszym po wiosennym gromadzkim zebraniu, sołtys ogłosił, że od jesieni 1940 roku, zaczynają się pierwsze obowiązkowe odstawy ziemiopłodów na cele wojskowe, zwane kontyngentem. Natomiast odstawa żywca obowiązywać będzie już od zaraz.
I trzeba wspomnieć, że od tego czasu, zaczęły się dla ludności dramatyczne czasy. Tego rodzaju odstawy, a w szczególności inwentarza na mięso, zrujnowały poważnie nasze gospodarstwa rolne. Kontyngenty na przestrzeni czterech lat, odbiły się mocno na niedostatku ludzi. Z tego też powodu setki tysięcy ludzi musiało cierpieć głód. W ostatnich dwóch latach, wiele drobnych gospodarstw pozostało tylko przy jednej krowie w skutek czego, nie było czym realizować obowiązkowej odstawy.
Represje okupanta, za nie wykonanie nałożonego planu, były tak daleko posunięte, że w zamian za nie zrealizowaną odstawę zboża lub żywca, wywozili gospodarza na przymusowe roboty w głąb III Rzeszy lub skazywali go do obozu koncentracyjnego.
Przy realizowaniu pierwszych wymiarów kontyngentów, to jest za 1940 rok, nie było jeszcze najmniejszych kłopotów, gospodarze posiadali pełne obory bydła, a wymiar nie był jeszcze wysoki. Dawało się to jakoś pogodzić.
W latach następnych, waga poszczególnych rodzajów namiarów, stopniowo wzrastała.
Za całoroczną odstawę, okupant płacił tylko symbolicznie. Na przykład za 400 kg. zboża, 400 kg. ziemniaków, 350 kg. żywca, kilka kg. wełny i parę set litrów mleka, tato otrzymał jeden litra wódki, jedną parę butów na drewnianych spodach (trepów) i 6 kg. marmolady.
Ta zapłata pokrywała zaledwie, 15 kg. mięsa. Podobne wynagrodzenie mniej więcej, powtarzało się każdego roku. Całoroczny kontyngent w przypadku naszego gospodarstwa, zabierał nam niemal jedną czwartą całej produkcji.
Najdotkliwiej odbijało się to, na utrzymaniu potrzebnego stanu pogłowia inwentarza żywego. Były i takie przypadki, że trzeba było sąsiadom pomagać w odstawach, aby uchronić ich od ciężkich kar.

Przymusowy wywóz młodzieży do Niemiec.

Od jesieni 1940 roku, zaczęło się wywożenie niezamężnej młodzieży, na przymusowe roboty do Niemiec. Ofiarami pierwszej desperackiej akcji byli:
Ewa Seńko, Andrzej Pychacz, Anastazją Bugiel i Michał Hończar.
W następnym roku wywieziono: Pawła Kaszczaka, Jana Bugla, Łyka Kucyrkę, Bugiel Michała.
W następnym byli ci, którzy ukończyli 16 rok życia. Wszyscy, po otrzymaniu karty wzywającej ich, musieli sami stawiać się do wyznaczonych punktów rekrutacyjnych.
W latach 1943 i 1944 odbywały się już regularne łapanki, organizowane prze specjalne oddziały niemieckiej policji.
Łapanki organizowano, na te osoby, które po otrzymaniu wezwania sami nie stawiali się w miejsca wskazane.
Do tych Smereczan należeli:
Ewa Hrabska (dom 8), Jan Hrabski (don 8), Jan Hończar (dom.16) Anastazja Bugiel (dom22), Anna Bugiel ( dom 22), Jan Honczar (dom 27), Leszek Bugiel (dom 1) Pychać Anna (dom 7), Bugiel Katarzyna (dom 36)
Te osoby, ukrywały się w dzień i w nocy. Na każde pojawienie się we wsi policji, oni ostro uciekali do lasu lub do przygotowanych kryjówek. Jan Hrabski dom 8. trzykrotnie został złapany przez policję i trzykrotnie udało mu się zbiec z transportu z różnych miejsc. O tym będzie dalej.

Pierwsze nauczanie w czasie okupacji.

Na hazardowe karciarstwo o jakim już pisałem i próżnowanie dzieci w wieku szkolnym, rodzice nasi dłużej patrzeć nie mogli. Poszukiwali jakiegoś rozwiązania.
I prawda, że takie się z początkiem stycznia 1941 roku nadarzyło. Uwolniła się jedna chata (nr 16) Cała rodzina wyjechała w poszukiwaniu lepszego życia. Szkolna tablica i ławki były, czekały na to. Nauczyciela z wykształceniem podstawowym rodzice szybko poszukali. Był nim mężczyzna z rodziną, pochodził od Tarnopola o nazwisku Onyszko.

Był to człowiek do połowy zniemczony. Za żonę miał rodowitą Niemkę. Znała dobrze język ukraiński ale go kaleczyła, tak jak to robi większość. Miał dwie córki, Annę 14-to letnią i Olę 11-to letnią.
Ta młodsza razem z nami chodziła do szkoły. Cała rodzina zamieszkała w naszym domu.
Oddaliśmy im drugi pokój, nas dziewięć osób zostaliśmy w jednej izbie. Dlatego jedną zimę spało nas 5 osób w słomie na strychu.
Był pochodzenia ukraińskiego, znał dobrze język polski, gimnazjum też ukończył polskie.
Rozpoczęliśmy naukę od 1 do 4 kl. na dwie zmiany w klasach łączonych 1-2 i 3-4. Lekcje trwały po trzy godziny jednej zmiany i trzy drugiej.
Praktycznie uczył nas matematyki, pisania i czytania po niemiecku, po polsku i cyrylicy. Jeden raz w tygodniu prowadził ze wszystkimi klasami geografię połączoną z historią przez 2 godz.
Ten pan uczył nas od stycznia 1940 do stycznia 1941roku. Po tym czasie, musiał wyjechać razem z rodziną.

Przyznam, że przyczyny jego wyjazdu nie zapamiętałem. Nie powiem, że żałuję tamtego czasu, bo matematyki na poziomie I, II, i III klasy nauczył mnie dobrze. Miałem wtedy 9 lat. Nauczyłem się dobrze pisać i czytać, ale czytania książek, on we mnie nie zaszczepił. Czego bardzo żałuję, bo z tym brakiem obowiązku pozostałem aż do dzisiaj. Po prostu sam siebie oszukuję że nie mam czasu.
Pasuje mi w tym miejscu takie przysłowie, "czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość pachnie". Nauczyłem się ponad 100 podstawowych słów niemieckich, które zapamiętałem do dziś. Szczerze jestem mu za to wszystko wdzięczny, choć nie do końca. Ale jak na tamte ciężkie czasy dobre było i tyle.
Nie mogę się powstrzymać aby tą arcyciekawą edukację nie opisać dokładniej. Było nas we wsi wszystkich dzieciaków 55 , duża gromadka. Wszyscy od 7 do 14 lat, w wieku szkolnym. W pierwszej klasie byli 7, 8, i 9-cio latki, i w drugiej też 8, 9, 10 i 11 latki. A reszta w trzeciej i w czwartej. W zależności kto co umiał. Najciekawsze było to, że wielu młodziaków nie wiedziało w jakiej są klasie.
Dziennika szkolnego nie prowadził. Nazwiska uczniów spisane miał tylko w notesiku. Tematy dla klasy III i IV prowadził prawie wspólne, jedynie w matematyce robił małe różnice.
Żadnego papierka, że chodziliśmy w tym czasie do szkoły nikomu nie dał. Na papierkową robotę on nie miał funduszy, ani miejsca na przechowywanie ich.
Dzisiaj oceniam to tak, że rodzicom głównie chodziło o to, żebyśmy chodzili do szkoły i byli pod kontrolą. Żeby z tego wynikały dla nas jakieś obowiązki. Utrzymanie jego rodziny było na głowie całej wsi.
Otrzymywał od rodzin konkretne produkty do jedzenia. Pieniędzy za nauczanie znikąd nie otrzymywał, musiał sam sobie zakombinować.
Z jego pracy rodzice niezbyt byli zadowoleni. Po prostu on nie dawał sobie rady z taką dużą niezorganizowaną liczbą "partyzantów" ( przepraszam, że tak ich nazwę) Uczniowie, ba, " powstańcy " wciągali go w czasie przerw do różnych zabaw np. do salonowca, do gry w śnieżki, do ciągania losów itp.
Ten najstarszy rocznik 14 i 15-to lat pozwalał sobie na nim najwięcej w salonowca, zawsze napukali mu tyle w tyłek, że nie mógł biedaczek na nim usiedzieć. No, bo, to, taka zabawa, że trzeba odgadnąć, kto ostatni uderzył, a jeśli nie odgadł, repetowało się dalej. Po prostu, chłopaki go oszukiwali, byli wobec niego nie uczciwi i nigdy nie mógł odgadnąć. I mieli z tego niesamowity ubaw. Ale skoro przystąpił do zabawy, nie honor mu było się z niej wycofać i kontynuowali dalej.

Przerwy przez uczniów celowo były przedłużane z pięciu minut, do nawet pół godziny. Czas efektywnej nauki całej zmiany trwał 60 do 70 minut, zamiast dwie i pół godziny. Efekt tej edukacji był taki; na czym rozpoczęliśmy na tym samym i zakończyliśmy. Dzisiejsza refleksja na tamto zachowanie jest taka, i komu Jaś zaszkodził, że sobie uszu odmroził, mamie ???. Na pewno nie. Tylko sobie, właśnie sobie.
Wspominam to z wielkim zażenowaniem, że tyle serca ten człowiek nam okazał, a co my jemu w zamian. Salonowca ? No właśnie takie były rezultaty tego, kiedy państwo nie chce, bądź nie może, sprawować właściwego nadzoru nad obowiązkową oświatą.
Akurat w tym przypadku okupantowi nie zależało na organizowaniu i wspieraniu oświaty. A rodzice zrobili co mogli.
Pasuje mi tutaj także przysłowie; Tak, krawiec kraje, jak mu materiału staje. Smutne, ale prawdziwe.
Do chałupki, w której uczyliśmy się, rodzina powróciła. I w związku z tym miejsca na szkołę nie było. Przerwa dalszego kontynuowania nauki trwała do czerca 1943 r. aż do czasu kiedy Niemcy opuścili szkołę.
My ponownie powróciliśmy do gry w karty. Udawało nam się także za pośrednictwem stałego niemieckiego woźnicy - furmana, kupować od żołnierzy, za jajka, za kury, proch z pocisków karabinowych i papierosy. Furmanem był młody 20-sto letni Smereczanin.

Lawirował między nami a nimi, oni także próbowali po cichaczu podnosić sobie standard życia. Starsi chłopcy zaraz wykombinowali z cienkiej rurki pistolet, własnej roboty. Pistolet napełniony małą ilością prochu, zatkany ciasnym drewnianym korkiem, odpalany był nagrzanym do czerwoności drutem. Siła i hałas wybuchu, odpowiadał ilości decybeli normalnego pistoletu. To, oto nam chodziło.
Młodzi chłopcy z całej wsi mieli niesamowitą zabawę. A rodzice i sołtys zmartwienie, bo żołnierze ponownie rozpoczęli ściganie. I ponownie trzeba było ten konflikt rozwiązywać, nakazami i zakazami.
Młodzież, dysponująca dużą ilością wolnego, czasu i naładowana ekspresją nie była skłonna do rezygnowania z przyjemności. Tymczasem z Niemiec przychodziły nadal smutne listy od chłopaków i dziewcząt. Narzekali na brak jedzenia, na, ciężką pracę, na ciągłe bombardowania.
Niektórzy starali się informować nas szyfrem, że Anglicy i Amerykanie bombardują fabryki i miasta.
Szyfrem dlatego, że listy były kontrolowane. Takie wiadomości byłyby argumentem do poszukiwania ich właścicieli, za które zostaliby surowo ukarani. Oto jak formułowano taki list.

Osoba pisząca list powoływała się na kogoś kto był bądź jest w Ameryce lub w Anglii, np. ciocia, wujek, stryjek, bądź wymieniano nazwisko. Piszący kombinował to w taki sposób;
"Przyleciał do nas wujek Michał i wysypał nam dużo bułek i powiedział, że jutro też będzie".
Z tego zdania odczytywaliśmy, że Amerykanie sypią bomby codziennie. Inne formułowania:
" że kolega dostał po głowie od Seńki Filipa"
wtedy było wiadomo, że koledzy zostali ranni bądź zabici.
I jeszcze inne mianowicie:
"często zastanawiamy się, że chyba Jan Hrabski wszystkich nas do siebie wkrótce zabierze."
To było wiadomo, że dzieje się wokół nich niesamowita masakra, ponieważ Jan tragicznie zginął w Ameryce. I takie smutne komunikaty nadchodziły od nich często. Zmartwienie narastało z każdym dniem, czy kiedykolwiek powrócą oni do domu żywi.
Pisali również chłopaki do swoich dziewcząt , Michał do Ewy i drugi Michał do Marysi.
Poza kilkoma słowami miłosnymi, większa część listu poświęcona była takim wiadomością jak powyżej przytoczyłem.
Po każdym otrzymanym liście, spotykały się Marysia z Ewą i płakały z powodu tragicznych wiadomości. Zaczęły wątpić i boleśnie przeżywać czy kiedykolwiek z nimi się spotkają.
W takiej to atmosferze mijały kolejne miesiące i lata naszego życia w okresie hitlerowskiej okupacji.
Wiosną 1943 roku, dało się wyraźnie zauważyć, że żołnierze naszej placówki, jakby mniej podglądali życie ludności cywilnej. Przekonali się, że praca rolnika na tych terenach jest trudna. Że obciążeni wysokimi kontyngentami ledwie wiążą koniec z końcem. Ludziom wyraźnie zaczęło brakować jedzenia. Przerzucili swoje zainteresowania na patrolowanie granicy.
Każdego dnia po dwóch żołnierzy z dużym psem, szło w kierunku granicy. Las przez który przebiegała granica był obszarowo wielki, gęsty i zimny ze starymi trzystuletnimi drzewami. Z resztą tak od wieków był nazywany, "Zimny Wierch".
Dzisiaj przypuszczam, że może i z tej racji, że mój tato przez dwa lata jeździł z nimi latem wozem a zimą ładną bryczką do Barwinka, do Dukli, do Krosna i wszędzie tam gdzie kazali, a także pożyczali od nas ciągle roweru i innych rzeczy, postanowili na Boże Narodzenie przynieść nam ubraną choinkę.
Była to pierwsza choinka Bożonarodzeniowa w naszym domu i wogóle we wsi. W naszej tradycji od kilku wieków, na Boże Narodzenie stół, przystrajano sianem, a mieszkanie snopkiem zboża, zaś pod stół wkładano słomę.
Choinka przystrojona była nie bogato ale bardzo gustownie. Na czubku była srebrna gwiazda podświetlana żaróweczką od baterii. Na gałązkach łańcuchy, papierowe aniołki, ptaki wykonane z wydmuszków jaj, sztuczne ptaki z krepiny. Ze smakołyków; cukierki w różnokolorowych papierkach, włoskie orzechy, ciasteczka, jabłka itp.
Nie rozbieraliśmy jej przez cały miesiąc, dlatego, że oglądać przychodzili ją ludzie z całej wsi i nie tylko. Przychodziła także nasza rodzina i znajomi z pobliskich wsi. Była to wielka ciekawostka. Najtrudniej utrzymać było na niej cukierki. To wiadomo dlaczego. Ten symbol zwiastowania, Świąt Bożego Narodzenia, przyjął się na stałe w naszym domu zaraz po wojnie. Z braku bombek, świecidełek, ubierana była różnymi wyrobami z kolorowej krepiny i cukierkami i pierniczkami. Było to główne zajęcie kobiet, dziewcząt i młodzieży. Co roku, wystrój stawał się bogatszy, a to za przyczyną, że przemysł dostarczał co raz więcej świecidełek.

Ciąg dalszy już wkrótce

Tytuły następnych rozdziałów
Wspólne tańce z żołnierzami niemieckimi
Rok 1942 budowa kasarni
Smutny pogrzeb
Powrót do szkoły
Ratujcie tradycję
Łapanki
Dezercja Michała i Grzegorza
Moja rodzina i ja w czasie okupacji
Zasługują na przypomnienie
Kasarnia i wyzwolenie Olchowca
Kasarnia i wyzwolenie Barwinka
Bitwa o Smereczne ( śmierć Michała)
Zakończenie

beskid-niski.pl na Facebooku


 
2482

Komentarze: (0)Dodaj komentarz | Forum
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy.

Imię i nazwisko:
E-mail:
Tekst:
Suma liczb 9 i 1: (Anty-spam)
    ;


e-mail: bartek@beskid-niski.pl
Copyright © 2003 - 2016 Wadas & Górski & Wójcik
Wsparcie graficzne: e-production.pl
praca w Niemczech|prosenior24.pl
Miód
Idea Team
Tanie odżywki
Oglądają nas 32 osoby
Logowanie