|
Świąteczne wspomnienie Iwana Danyłowycza (1912) z Nowej Wsi koło Krynicy
Na Wigilię przez cały dzień był bardzo ostry post. Wieczerza zaczynała się
gdzieś koło 7 wieczorem. Najpierw gazda przynosił słomę i ziarno i mówił:
Winszuju, winszuju Na szcześća, na zdrawja Żeby sia Wam rodyły tełyczky i
byczky Jak w lisi jałyczky Żeby ste chodyły pomedże kupoczky Jak misiaczok
pomedże źwizdoczky Żeby ste były weseły Jak w nebi anheły.
Na choinkę w naszej chacie mówili "połaznyk"...Wieszano na niej cukierki,
ciastka, czasem jabłka. Robiliśmy też ozdoby z bibułki i łańcuszki ze słomy.
Na stół najpierw sypano owies, potem kładziono siano i nakrywano lnianym
obrusem. Na ławki do siedzenia kładziono wymłóconą słomę.
Przed wieczorem szło się do stajni, żeby dać zwierzętom siana. No, bo jak u
nas wieczerza, to niech i zwierzęta mają trochę więcej niż normalnie. We wsi
byli też tacy, którzy pod wieczór szli nad rzekę i myli się w przerębli, ale
my nie chodziliśmy, bo mieliśmy daleko do rzeki. Jeszcze zanim siadło się do
kolacji, to obchodziliśmy stół dookoła i całowaliśmy rogi - nie wiem czemu
tak się robiło, ale taki był zwyczaj, który przechodził z pokolenia na
pokolenie. Potem była modlitwa i siadaliśmy do stołu. Na Wilię najczęściej
podawano 12 potraw, ludzie się starali, żeby tak było. Na stół podawano
ziemniaki z omastą, groch, kaszę. Był czosnek i grzyby. Czasem dzielono na
wszystkich jedno jabłko-żeby rodzina trzymała się kupy. Potem były śledzie z
octem i cebulą. Podawano też kysełycię. To była taka potrawa robiona z
młóconego owsa. Stawiało się ją na piec i tak kisła. Na to kładziono skibkę
chleba i taki kwas, jak na barszcz. Potem się to cedziło i dodawało wody i
mąki. Była też kapusta, ale nie solona i nie maszczona i pierogi z grzybami
i bryndzą. A jak była bieda, to jadło się brukiew. Nieraz na wieczerzę do
jednej miski kładziono kartofle, do drugiej ugotowaną i polaną mlekiem
brukiew...
W czasie wieczerzy musiała palić się świeczka. Gaszono ją po kolacji. Jeżeli
dym szedł ku drzwiom, to znaczyło, że ktoś umrze, z chaty odejdzie.
Pastuszkowie wiązali łyżki i kładli je pod stół, żeby się krowy nie gubiły.
Przynosili też do chaty trzaski, bo powiadali, że jak się ich dużo
przyniesie, to potem łatwo będzie zbierać grzyby. W naszej wsi był też
zwyczaj rzucania kierpcem przez dach. Potem panny patrzyły w którą stronę
był obrócony. Stamtąd miał być mąż.
W Boże Narodzenie dziewczęta wstawały wcześniej i szły po wodę do studni lub
rzeki. Moczyły gałązkę z choinki i kropiły nią śpiących...A potem do tej
wody wrzucano pieniądze i myto się w niej, żeby być zdrowym jak te
pieniądze.
Służba Boża była o 3 lub 4 rano. W domach zostawali tylko ci, którzy
naprawdę nie mogli iść...Na chórze, po lewej stronie siedziały baby, po
prawej chłopy, po cztery osoby. Żeby mieć swoją ławkę, trzeba było sobie ją
kupić. Po mszy ludzie rozchodzili się po wsi, po rodzinie, bo jak kto
poszedł gdzie indziej, to gadali, że to "połaznyk". Ludzie odwiedzali się w
drugi i trzeci dzień świąt. Jedni kolędowali, inni odpoczywali, czytali.
Nikt nie pracował, bo nie było wolno. Wtedy po wsi chodzili kolędnicy, a ci
co chcieli sobie zarobić, to chodzili i po świętach, aż do Jordanu. Dawało
się im albo pieniądze, albo ziarno.
Artykuł pochodzi z "Naszego Słowa z 05.01.2003
Nadesłał i przetłumaczył z łemkowskiego: Igor Hrywna.
Wszystkie uwagi kierować proszę na adres bartek@beskid-niski.pl
beskid-niski.pl na Facebooku
|
|