Fragment ksiązki Andrzeja Stasiuka "Jadąc do Babadag"
/Nagroda Nike 2004 rok/
Mam nadzieję ,że nie naruszam praw autorskich. Jeżeli tak, to wykasujcie.
........Dwa dni temu były Zaduszki. Jak co roku kupiłem trochę zniczy i pojechałem na cmentarze. Wiało z południa i trudno było zapalać. Ale potem, przykryte blaszanymi kapturkami, już się paliły. Czasami ktoś był wcześniej i zastawałem płonące lampki. Zawsze mnie zastanawiało, kto na tym pustkowiu pali światła Bośniakom? Albo Chorwatom? Albo Węgrom? Konigliche Ungarische Landsturm Huzaren Regiment, po wegiersku Honwedzi. Albo Tyrolczykom. Tiroler Kaiser Jager Regiment. Nic tam me ma. Trzeba specjalnie przyjechać i donikąd nie jest po drodze. W takiej Radocynie po prostu kończy się kraj: droga na furmankę albo terenówkę rozmywa się wśród łąk, przepada w zrudzialych trawach, rozpływa w mulistych kałużach, za dwa kilometry Słowacja, a jednak już się paliło. Czterech Austriaków z 27. regimentu infanterii i siedemdziesięciu dziewięciu ruskich, też z piechoty. Kiedyś to były nazwy: infanteria. Czyli gówniarstwo, dziecinada, szczeniaki z bagnetami, rzeź niewiniątek, większość z nich me miała nawet pojęcia, gdzie wylądowała i po co. Musiały im wystarczyć wizerunki jednego albo drugiego cesarza. I pewnie wystarczały. Nie mieli wyjścia. Czterech Austriaków. To znaczy, że mogli być Słoweńcami albo Słowakami, albo Węgrami, albo Rumunami, Ukraińcami, Polakami. Bardzo kosmopolityczne miejsce. Leżą z widokiem na dolinę Wisłoki, na Dębi Wierch i na graniczną przełęcz. No wiec zapalam im lampkę i stawiam obok tej, co już się pali. Drzewa są nagie, ale świeci słońce i jest tak pusto i. bezludnie, jakby nigdy nic tutaj się me działo. Wszystko leży w ziemi. Metalowe guziki, sprzączki i kości. To samo na Długim. Tyle że tam leżą na zupełnym wygwizdowie. Ani drzewa, ani krzaczka i lampkę trzeba zasłaniać połami kurtki, zanim dobrze się rozpali. Znowu infanteria i feldjegrzy. Czterdziestu pięciu poddanych Cesarza i dwustu siedmiu Rosjan. Za to w Czarnem mają cicho. Najpierw ich położyli, a potem zasadzili drzewa, i teraz jest cień i spokój. Latem panuje tu półmrok. Buki stykają się koronami i w środku robi się coś w rodzaju wielkiego pokoju, bo ja wiem, nawet może kaplicy albo kościoła. I oni leżą sobie w środku. Dwudziestu siedmiu Austriaków i trzystu siedemdziesięciu dwóch Rosjan. Z Rosjanami tak samo jak z Austriakami. Polowa to Ukraińcy, Polacy, Kirgizi, Finowie i kto tam jeszcze - wystarczy spojrzeć na mapę. Tutaj prawie nie wieje, więc zapalam bez trudu i stawiam na kamiennym postumencie z inskrypcją po niemiecku. Pod spodem leżą resztki ciał z połowy Europy i kawałka Azji. Dziwne uczucie wyobrażać sobie, powiedzmy, Adriatyk, palmy, kampanilę w Piranie, huculskie szałasy w Czarnohorze, fińską tundrę, stepy, Zaporoże, krymskich Tatarów, winnice Tokaju, wiedeńską dekadencje, azjatyckie piaski, preszowską secesję, dońskich Kozaków, siedmiogrodzki gotyk, jurty, wielbłądy i całą resztę, jak leży tutaj, połtora metra pod ziemią, ciasno obok siebie, przemieszana, przesiąka w głąb, łączy się z piaskiem, z kamieniami, z glina, z korzeniami drzew, które od siedemdziesięciu paru lat karmią się ciałami Estończyków i Chorwatów tutaj, na końcu świata, gdzie nikt nie zagląda. No wiec zapalam, stoję i patrzę, i odprawiam kult zmarłych, ponieważ ważne rzeczy zdarzają się jedynie w przeszłości. Tak jest w tych stronach. Przyszłość nie istnieje, dopóki nie minie. Zimne światło listopada pada na las, na drogę i łąki, i wszystko jest tak jaskrawe i twarde, jakby takie miało pozostać na wieki. Przyszli tutaj umrzeć z daleka od domu. Pięćset, siedemset, tysiąc kilometrów. Nawóz Europy. Nie mają nawet imion ani wieku. Zupełna nicość i wspólnota. Lubię tu przychodzić i po nich stąpać. Czuję to wszystko pod stopami, te podziemne strumyki sączące się wskroś gruntu. Deszcze wyplukują minerały z kości i woda niesie je w głąb dolin, w zlewiska potoków i w dorzecza, i potem dalej, i w końcu wracają tam, skąd przybyli, bo przecież gdy umierali, byli niewinni, i nie mogą się błąkać niczym potępieńcy. Wchodzą do swoich domów, zegary zaczynają odmierzać minuty i nic się nie zmieniło. Czas tylko wstrzymał oddech i znowu jest 1914. Ponieważ już raz umarli, nie będzie wojny, rozwoju wypadków, napięta sprężyna historii przerdzewieje i pęknie. Takie rzeczy sobie wyobrażam w listopadzie. gdy przechadzam się półtora metra nad ich ciałami. Wyobrażam sobie miejsca, z których przybyli, i mam pewność, ze w niektórych nawet byłem. Takie zamknięte koło się z tego robi i coś w rodzaju ceremonii. Niektórzy, jak ci na Beskidku, przy dobrym deszczu mogą spływać od razu na druga stronę Karpat i potem Kamencem, Toplą, Latoricą, Ondavą do Bodrogu, Bodrogiem do Cisy i Cisą do Dunaju. Wielu w ten sposób ma bliżej niż ci, co muszą przez Wisłę i morza. Beskidek to karpacki wododział i gdy dobrze leje, wody dzielą się sprawiedliwie na połowę, płyną na północ i południe i zabierają ich ze sobą. Stu sześćdziesięciu ośmiu Austriaków i stu trzydziestu pięciu Rosjan, wszyscy z piechoty. Ile czasu trzeba płynąć, powiedzmy, do Tiszalok, gdy jest się atomem, okruchem wapnia lub fosforu?............
|