Cerkiew greckokatolicka św. Mikołaja Cudotwórcy jest obecnie filialną kaplicą rzymskokatolicką parafii w Horyńcu. Z 1725 roku pochodzi dokument wystawiony przez króla Augusta II, w którym uposaża on drugiego kapłana w Radrużu osiadłego przy wzniesionej w tym czasie świątyni, działającej jako kaplica filialna cerkwi w Radrużu. Rozebrano ją w 1931 r., a w jej miejscu - z wykorzystaniem starych elementów w części sanktuarium - powstała nowa cerkiew, zachowana do dzisiaj. W 1960 r. pochodzące z niej wyposażenie ruchome zabezpieczono w ówczesnej Wojewódzkiej Składnicy Zabytków w Łańcucie. Na przełomie lat 60 i 70 XX w. urządzono w świątyni punkt katechetyczny oraz odprawiano niektóre nabożeństwa. Kilka lat później zaadoptowano budowlę na kaplicę rzymskokatolicką. Była gruntownie remontowana pod koniec lat 70 XX w.: m. in. odnowiono blachę na dachach i oszalowano ściany.
Oto jeszcze jedno zdjęcie tej cerkwi:
Zaglądając "na tyły cerkwi" zauważyłem znajdujące się przy ścieżce za nią ogrodzenie z belek. Zaciekawiło mnie to - pomyślałem nawet, iż może się tam znajdować jeszcze jedne cmentarz. Wsiadłem na rower, by tam podjechać i nagle...
Na mojej drodze stanął słupkiem zając. Zatrzymałem się i delikatnie wyjąłem z plecaka jedne z aparatów, by zrobić zdjęcie. Zając stał dalej nieporuszony. Uniosłem aparat i gdy usiłowałem uwiecznić to niecodzienne spotkanie, zając nagle ruszył, by ustąpić mi drogi. "Pstryknąłem", nie mając nadziei na udane zdjęcie. Jakaż była satysfakcja, gdy przeglądając w domu "fotoplon" wycieczki ujrzałem zająca, wprawdzie już nie stojącego słupkiem ale mimo to w całej okazałości:
A za ogrodzeniem z belek znajdowała się drewniana posiadłość, która jednak nie wzbudziła mojego zainteresowania.
Przy cerkwi znajdowała się tablica informacyjna, z której dowiedziałem się, że w pobliżu (ok. 400 m) przebiega granica polsko-ukraińska. Postanowiłem tam dotrzeć, skoro już byłem niemal obok niej. Zmierzając do niej zauważyłem spacerującego dostojnie naszego poczciwego boćka. Nie był taki poczciwy jak mi się wydawało, bo gdy próbowałem się do niego zbliżyć, by zrobić mu zdjęcie, nagle oddalał się. Już, już miałem go "na muszce" a on nagle odwrócił się tyłem
Dałem więc sobie spokój i zbliżyłem się do granicy, by z pewnej odległości (ok. 100 m) uwiecznić ją:
Wracając znów spotkałem boćka. Tym razem moje wysiłki, po licznych podchodach, dały w końcu pożądany rezultat:
jeszcze jedno zdjęcie:
i kolejne na tle domostwa w pobliżu cerkwi:
Zadowolony z rezultatu kolejnych odwiedzin Radruża (a sfotografowałem w miarę dokładnie wszystko to, co na obu cmentarzach wzbudziło moją ciekawość) udałem się-zgodnie z wcześniejszym planem-w dalszą rowerową eskapadę do Chotylubia i Gorajca.
I to już koniec opowieści o Radrużu i jego atrakcjach. Być może zawitam jeszcze kiedyś w te strony.