W sobotę w planach miałem pomaganie "grupie tarnowskiej" na cmentarzach. Jechałem rano niespiesznie jako że grupa ta miała dopiero ok. 8 wyruszyć ze Smerekowca. Po drodze wstąpiłem na cm. 60, gdzie mogłem się przyjrzeć dokładniej 6 sztukom stworków śpiących w szeregu za szybką. Później po dojechaniu do Regietowa z żalem stwierdziłem, że starą szutrówkę biegnącą w stronę granicy niestety pokrywa coś asfaltopodobne. Ruszam czarnym w kierunku cm. 48 powolutku bo przecież 8 jeszcze nie ma więc pewnie będę czekał na towarzystwo.
Jednak już po drodze widzę coraz więcej śladów świadczących że T.K. wcześniej zerwał towarzystwo do pracy. Przyśpieszam ale już na ostatnie podejście pod cmentarz brakuje tchu - w myślach cieszę się że zimą odpuściłem ten cmentarz - nie dałbym rady.
W końcu docieram na cmentarz - odbudowa robi wrażenie, choć oczywiście szkoda, że przez drzewa poniżej jest zasłonięty i niewidoczny z dołu. Na 48-ce nie napracowałem się dużo, po rozładowaniu sztachet chwila na zapoznanie się wzajemne i ruszamy już razem "autobusem" na Rotundę. Na mnie - jako poruszającemu się w terenie na 2 nogach - wjazd na Rotundę robi wrażenie, zresztą mogłem się tego spodziewać widząc zaparkowanego Patrola wzdłuż N-E boku cm. 48 - kto był ten wie jak tam teren wygląda
Na Rotundzie zajmujemy się osadzaniem drzwi w centralnej wieży a niewiasty opryskują punktowo jeżyny. T.K. podstępnie wymyślił by wyciągnąć "ochotniczkę" na drzewo by z tej perspektywy zrobić parę fotek. Ku naszemu zaskoczeniu nie trzeba było "ochotniczki" łapać ani krępować (poza niezbędnym oprzyrządowaniem) i nawet ochoczo wyraziła aprobatę by dać się wciągnąć na drzewo. Mieliśmy ją tam zostawić ale nie cierpieliśmy na nadmiar rąk do pracy i tylko z tego powodu mogła poczuć znów grunt pod nogami
.
Z Rotundy zjazd (z worem wypalonych zniczy) na bazę noclegową, przepakowanie i wyjazd na cm. 46. Po ostatniej wycince drzew wokół niego widać go już z trochę większej odległości ze szlaku granicznego. Na miejscu dopiero można ocenić skutki (IMHO pozytywne) tego prześwietlenia. Na miejscu kosy w dłoń i zajmujemy się wykaszaniem całego cmentarza. Poszło b. szybko - 0.5h i po robocie. Później oblatuję jeszcze cmentarz, oglądam pozostałości po wycince, po karpach widać jak blisko ogrodzenia rosły. Z 46-ki jedziemy na obiad do Zdyni i po powrocie na bazę niestety muszę się żegnać z towarzystwem i zwijać do domu - znów nie byłem na Wirchnem
Dostałem uzupełnienie co działo się po moim odjeździe, myślę że trzeba to tu zamieścić by dopełnić opisu prac.
Po moim odjeździe grupa wyruszyła na cm. 61 Wirchne, gdzie znów zastosowany był oprysk oraz pozbierano wypalone znicze. Po powrocie na kwaterę nie wiem co było
W następnym dniu: " Kościół w Gładyszowie + zdjęcia z psem.
Komentarz do psa: Miśka "suka", ma na stanie już trzeciego proboszcza. Rano leży na schodach plebanii i budzi księdza, a później prowadzi go do kościoła. Mszę przeczekuje na schodach a jak wyjdzie to go pilotuje do domu żeby się nie zawieruszył. Tak było i jest. Proboszczowie się zmieniają a wszystko i tak na jej głowie."
ZdjęciaP.S. Dziękuję za miło i pożytecznie spędzony czas. Mam nadzieję jeszcze kiedyś to powtórzyć a i innych zachęcam - nie jest to straszna praca