Kaszubi u siebie, my - nieMarek Wąs
Kaszub, jak nas zobaczył, wystraszył się. Nie ma jak gadać, bo on po swojemu, a my po swojemu. Ale ojciec przed wojną był parę lat w Ameryce, więc po angielsku do niego. To ten po niemiecku - i się dogadali
Od lat w kaszubskich gminach na Pomorzu stają tablice z nazwami miejscowości w językach polskim i kaszubskim. Dotąd nie budziły emocji. Ale w ubiegłym roku 23 takie tablice stanęły przed wjazdem do wsi i miasteczek w powiecie bytowskim, na zachodniej granicy województwa. Odtąd Bytów to także Bëtowo. Ale w Bëtowie oprócz Kaszubów i Polaków mieszkają jeszcze Ukraińcy.
Ryszard Sylka, burmistrz Bytowa: - Tu są Gochy, czyli zachodnie Kaszuby. Połowa mieszkańców gminy poczuwa się do związków z Kaszubszczyzną. Kiedyś to był wstyd, kojarzyło się ze wsią, z zacofaniem, na szczęście się zmieniło.
Mirosław Harasym, przewodniczący bytowskiego Koła Związku Ukraińców w Polsce: - Nikt głośno nie zaprotestuje, ale wielu ma za złe burmistrzowi i innym działaczom kaszubskim, że przeforsowali tablice na siłę. Bo to jest wielokulturowa gmina. Są Kaszubi, Polacy z Kieleckiego i zza Buga, Niemcy, no i Ukraińcy. Jak nas przywieźli w 1947, to stanowiliśmy 11 procent mieszkańców gminy. W Miastku, Szczecinku, Białym Borze jest tak samo. W wielu wsiach jest nas taka większość, też moglibyśmy postawić tablice z nazwami po ukraińsku. Ale nikt się nie odważy, 60 lat po akcji "Wisła" nasi wciąż się boją. Kaszubi co innego, już się nie wstydzą, są w ofensywie.
Burmistrz: - Rzeczywiście jest kilkanaście procent Ukraińców, ale nie mogliby postawić swoich tablic. Bo są tu za krótko, mniej niż sto lat. Więc to byłoby niezgodne z przepisami.
Ty niemiecka świnio!
Józef, 67 lat, nie chce, żeby podawać nazwę podbytowskiej wsi, w której rozmawiamy: - Ja tu przyjeżdżam do kuzyna na wakacje. Zimą pospacerować po lesie, latem rybki w jeziorze połowić. Wyjechałem na pochodzenie na początku lat 80., mam niemieckie obywatelstwo.
- Tej nigdy nie zapomnę. Przyjechała z centralnej Polski chyba w 1948, nauczycielka. My, dzieci, mówiliśmy tylko po kaszubsku i trochę po niemiecku, bo wieś jest parę kilometrów od dawnej granicy, po niemieckiej stronie. Jak któreś w szkole odezwało się po kaszubsku, od razu była linijka i bicie, po rękach, po plecach, czasem dłonią w twarz. I wyzwiska: ty niemiecka świnio, naucz się mówić po polsku! Przez całą komunę szykany były, to dlatego nie miałem oporów, żeby wyjechać. A ostatnio ludzie spróbowali się zemścić. Chcieli jej zabrać mieszkanie nad szkołą. Ale się nie dało.
Córka nauczycielki: - Fałszywi, niewdzięczni ludzie. Mama całe życie tu przepracowała, uczyła ich, potem ja, też byłam nauczycielką. Kłaniali się w pas, kurczaki przynosili, warzywa, a teraz chcieli zabrać kąt starym kobietom.
Siostra w mundurze
Majka ze Słupska, 38 lat: - Wychowałam się pod Bytowem. Mama, spod Lidy na Białorusi, wyszła za Ukraińca. Zawsze wiedziałam, że tata jest Ukraińcem, bo druga część rodziny za plecami patrzyła na niego z pogardą. Pamiętam ostatnie spotkanie moich babć. Jedna - Ukrainka - pokazywała album ze starymi zdjęciami z Bieszczad.
- To moja starsza siostra - mówi. A na zdjęciu młoda kobieta w jakimś niemieckim mundurze. Druga babcia, Polka, wstała, splunęła tylko i wyszła z domu. A ja wyszłam za Kaszuba. Znowu jeździmy do Bytowa, do dziadków, dzieci nawet trochę po kaszubsku mówią.
Mają szkołę z językiem i starczy
Dwujęzyczne tablice w Stężycy, Chmielnie, Sierakowicach czy Szemudzie nikogo nie bulwersują - to serce Kaszub, w sklepach, barach, na rynkach słychać kaszubską mowę. W Bytowie jest inaczej. Według oficjalnych statystyk kaszubskim posługuje się tu mniej niż 20 proc. mieszkańców. A to jest próg ustawowy, poniżej którego nie można ustawiać tablic z dwujęzycznymi nazwami miejscowości. Chyba że władze przeprowadzą tzw. konsultacje społeczne. Działacze Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego z Bytowa przez dwa lata starali się o zgodę rządu i przygotowywali się do przeprowadzenia konsultacji.
- Zrobiliśmy ulotki z jednym pytaniem: czy jesteś za wprowadzeniem dodatkowej nazwy w języku kaszubskim na tablicach drogowych - mówi burmistrz Sylka. - Każdy, oddając głos, musiał się podpisać imieniem i nazwiskiem, żeby nie było oszustw. Postawiliśmy sobie warunek, że 20 procent mieszkańców musi wziąć udział w konsultacjach. Wypowiedziało się 25 procent, 89 procent było "za". Z Ukraińcami nie konsultowaliśmy sprawy, ale oni nie widzą przeciwwskazań. Mają w Bytowie szkołę ze swoim językiem, od lat jest tam ok. 30 uczniów w klasie.
Droga do Bytowa
Michał Kapeluch, 77 lat, wieś Udorpie: - Duszę się, gdy to wspominam. Wieś nazywała się Wisłok Wielki, koło Komańczy, pod słowacką granicą. Od 1946 roku już chodzili, wojsko polskie, ruskie, czeska milicja. Palili, bydło kradli. Do nas pod koniec roku przyszli Polacy i spalili wszystko, zabili jedną kobietę, dziecko i sąsiada. Wdrapywał się po drabinie na strzechę, żeby gasić, to zastrzelili, na moich oczach. A przecież u nas UPA nie było. Przynajmniej w mojej rodzinie. Jak front szedł na zachód, to dwóch braci, 16 i 17 lat, wzięli do ruskiego wojska, oba kalekami wróciły. Na wiosnę uciekliśmy do lasu, miałem 14 lat. Tam szałasy zbudowaliśmy, spaliśmy na mchu. Od czasu do czasu do wsi się po cichu chodziło, żeby chleba upiec. Potem i z lasu nas wygnali, strzały wszędzie było słychać. Dwie godziny na spakowanie, to co na wóz można zabrać z całego życia? Pierzyny, dzieci, konika, krowę i kilka kóz. W pociągu maszynista taki ***, że specjalnie ostro hamował, wtedy to całe bydło na ludzi leciało. Jechaliśmy tydzień. Na stacjach wojsko dawało jeść, ale tylko solone śledzie z beczki. Płacz, ludzie umierali. Wyładowaliśmy się w Bytowie.
Dawnych pieśni czar
Bernadeta Masternak, sołtys Udorpia: - Mama Kaszubka, tata Ukrainiec, mąż w połowie kieletczak, w drugiej pyra poznańska. A ja kto jestem? Dzieci już Polacy. Ludzie żyją w zgodzie, nigdy nie słyszałam, żeby sobie wypominali, kto skąd przyjechał. Czasem tylko, na grillu, żartujemy sobie, którzy większe scyzoryki w kieszeni noszą, kieletczaki czy Ukraińce. Tych imprez z dawnych lat to mi najbardziej szkoda. Wozami się ludzie zjeżdżali, ogniska, a potem śpiewało się pieśni, ukraińskie, białoruskie, kaszubskie. A chłopy jak się popili, to nie szukali rozróby, tylko baby szukali. Teraz już nie to, folklor z cepelii, pod turystów.
Szkolili nas: uważać
Kapeluch cd.: - Dali wóz, ale koń tak słaby był, że nie dał rady uciągnąć. Poszedłem z ojcem do wsi. Gospodarz kartofle obrabiał, jak nas zobaczył, wystraszył się, wszyscy pochowali się w domu, zamknęli drzwi. W końcu wyszedł, nie ma jak się dogadać, bo on po swojemu, a my po swojemu. Ale ojciec przed wojną był parę lat w Ameryce, więc po angielsku do niego, to ten po niemiecku, jakoś się dogadali i konia pożyczył.
W 50. latach zrobili kołchoz i zaczęła się straszna bieda. Myśmy cierpieli i oni też cierpieli, i tak się zaczęło razem żyć. Tu taki milicjant był, Białorusin, wyrzucili go z milicji, jak dziecko ochrzcił. I 20 lat później przyszedł do nas, żona pierogów zrobiła, pijemy już samogon, a on mi opowiada: "Zanim przyjechaliście, to tydzień nas szkolili, żeby uważać na ***, że Ukraińcy będą chcieli nas rżnąć. Wszyscy się was tutaj bali".
Dziś Kaszubi są u siebie, my nie. Chociaż mamy cerkiew w Bytowie i szkołę mamy. Ja jestem już stary, ale gdyby wszyscy się skrzyknęli i postanowili wracać, to ja też do Wisłoka chciałbym wrócić.
http://wyborcza.pl/1,75248,8908323,Kasz ... __nie.html