Bezpieczniejsze i na pewno prawdziwe byłoby stwierdzenie:
Obóz w Muszynce jest jedną najlepiej zachowanych polowych fortyfikacji nowożytnych w Polsce. Tak postawione zdanie podkreśla wartość Muszynki, a nie deprecjonuje kilku innych miejsc
Bez wątpienia jest to unikat, a inicjatywa jego uczytelnienia była cenna i potrzebna – gdy obóz był zadrzewiony i zakrzaczony, osobom
nie siedzących w temacie nieraz trudno go sobie było wyobrazić. Szczerze powiedziawszy, widzę takie miejsca (tak jak widzę wytypowanie fragmenty Lanckorony) z częściową tj. na niewielkim wycinku rekonstrukcją tego, jak to mogło kiedyś wyglądać – oczywiście po przeprowadzeniu stosownych badań. Po przecież fortyfikacja polowa, to nie tylko rowy i nasypy ziemne, ale zapewne też inne elementy jak kosze, przeszkody itp., zgodne z ówczesną sztuką.
Przykłady zrekonstruowanych fortyfikacji z XVIII i XIX w. mamy w przypadku wielu „narodowych pól bitewnych” (jest to kategoria ochrony miejsc historycznych) w USA. Nie ukrywam, że taka koncepcja krajobrazowa szalenie mi się podoba.
Rozumiem potrzeby gmin i ostatnio właśnie tak to działa – tworzy się poważnie brzmiące produkty turystyczne, często opracowuje się je pod jakieś konkretne dofinansowanie. Nam, pasjonatom chodzi zaś o to, aby „produkt” (szlak, ścieżka, obiekt) był poprawnie opracowany merytorycznie, niósł właściwe przesłanie, pokazywał, a jednocześnie chronił to co w danym przypadku jest najcenniejsze.
Imprezy takie jak opisałeś wspomagają promocję tych miejsc, a przede wszystkim popularyzują historię. Sama idea nie jest nowa. W rejonie Lanckorony – gdzie konkretnie takim miejscem spotkań turystyczno-patriotycznych jest las Groby – od lat są organizowane (a przynajmniej, do niedawna były) cykliczne Rajdy Konfederatów Barskich, majówki, a nawet msze w święto św. Michała, patrona stojącego tu niegdyś kościółka. Jednak wiedza o tych imprezach zasadniczo nie wychodzi poza okręg kilku okolicznych gmin. Co się tyczy współczesnego zagospodarowania samego „cmentarza konfederatów” w lesie Groby, to może przemilczę
Wspominam o tym nie po to, by się „licytować”, tylko aby pokazać, że jest to pewna prawidłowość.
W przypadku szlaku, nazwijmy go nawet roboczo KSzKB, wypada zacząć od zdefiniowania, co chcemy osiągnąć.
Cieszy mnie wspomnienie Lanckorony, Tyńca, czy nawet Częstochowy, bo świadczy to o szerokim spojrzeniu. Trzeba jednak brutalnie stwierdzić, że opracowanie szlaku pieszego jednego koloru, łączącego te miejsca, jest praktycznie nierealne – wymagałoby to zbyt dużej ingerencji w obecną sieć szlaków pieszych.
Nawet „przekombinowanie” szlaku niebieskiego tak, aby przebiegał on przez Muszynkę jest w obecnej chwili trochę karkołomne, ale przy dobrej woli – teoretycznie osiągalne. Szlak niebieski przez Krynicę to jest inny szlak; zasadniczo „nasz” urywa się na północ w Wysowej.
Nie widzę przeszkód, aby niebieski szlak graniczny został „utematyczniony” obozami konfederackimi (jeśli były jakieś sugestie o jego likwidacji, uważam je za propozycje niepoważne). Pewne korekty przebiegu są, jak sądzę, rzeczą do dyskusji, a w niektóre miejsca mogą doprowadzać szlaki dojściowe; jest to kategoria dziś prawie zupełnie zapomniana w kontekście szlaków PTTK.
Niemniej wydaje mi się, że taki znakowany szlak pieszy – czy może sam jego odcinek od Roztok po (na razie) Wysową – mógłby być jedną z alternatyw poznawania pamiątek konfederackich, czyli de facto tylko częścią właściwego szlaku. Nie chcę tutaj wracać do Lanckorony i moich niegdysiejszych pomysłów, ale choćby rozważając teren województwa podkarpackiego, wiele ciekawych miejsc, znajdujących się kawałek od granicy, znalazło by się poza tak oznakowanym KSzKB.
W tym kontekście, właściwsza byłaby idea budowy szlaku poprzez jednolite (to bardzo ważne!) oznakowanie miejsc i obiektów w terenie, a więc stworzenie systemu identyfikacji, a także budowę jednolitego systemu informacji – od folderów i przewodników, po stronę internetową oraz mobilne aplikacje czy inne wynalazki. Dzięki temu taki szlak w jakiś sposób stałby się realny, tak jak Szlak Architektury Drewnianej i wiele innych. Do tych działań niestety potrzebne są nie tylko dobre chęci, ale też pieniądze. W pierwszej kolejności należy gotową i dopracowaną koncepcją przekonać potencjalnie zainteresowane samorządy, że nie wspomnę o obu urzędach wojewódzkich. Bo jak widać na przytoczonym przykładzie Krynicy czy Lanckorony, niektórzy chcą, a nawet działają, ale tak naprawdę każdy sobie rzepkę skrobie i od punktowych działań do całościowego ujęcia tematu droga jest jeszcze daleka.
Ponieważ kilka różnych podmiotów coś w temacie konfederacji dłubało, to wytworzona w ten sposób infrastruktura (chociażby tablice informacyjne), jest jak przypuszczam dosyć „łaciata”. Powinien być stosowany schemat – jednolity szlak, jednolity projekt, jednolite elementy identyfikacji (logotypy i inne). Coś jak przy szlaku lotniczym, który w 2015 r. zaistniał w postaci szkieletowej, a w którym trochę maczałem palce: kto raz zobaczy tablicę na Przełęczy Krowiarki, czy przy Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie, to widząc podobną na... no, choćby na Przełęczy nad Roztokami – ten wie, że kieruje tym wszystkim jedna idea.
Nie wiem niestety jak wyglądają „krynickie” tablice. Można poprosić o jakieś zdjęcia, z czystej ciekawości?
W Ożennej (i jak słyszałem, w innych miejscach?) jest coś takiego:
http://4.bp.blogspot.com/-hmwrKnWX7jg/V ... CF2099.jpg Jeżeli w niedługiej przyszłości miałoby powstawać coś jednolitego, to trzeba JUŻ to lansować, bo pomysły na kolejne oznakowania już się pojawiły – mam na myśli Łupków i Roztoki Górne.
Zasadniczo, wszelkie działania w temacie należy rozpocząć od inwentaryzacji, co mamy, co chcemy pokazać a także - czy i w jaki sposób konfederackie miejsca pamięci są obecnie oznakowane, czy udostępnione (i jaki podmiot tym interesem zarządza).
Co do zdania
Cytuj:
Nie jesteśmy historykami, naukowcami, jesteśmy tylko pasjonatami historii, szczególnie w tym XVIII-wiecznym jej wycinku.
to ja również nie jestem historykiem, ale właściwie czuję się historykiem-amatorem w dobrym tego słowa znaczeniu. Nie mam z tego powodu żadnych kompleksów i uważam, że zazwyczaj w lokalnych środowiskach najlepszą robotę robią właśnie amatorzy. Jednocześnie, znam takich
amatorów, którzy z powodzeniem mogliby być profesorami w dziedzinie, którą się zajmują. Z tego powodu każdy zawodowy historyk, który z powagą podchodzi do
amatorskich badań (a znam nawet paru takich bardzo utytułowanych), zyskuje u mnie podwójnie, natomiast taki, który o amatorach i ich pracy wyraża się z pogardą - podwójnie traci.