Wiosna w Beskidzie i trzeba wykorzystać ten czas, by odnaleźć to, czego nie udawało się odnaleźć latem, gdy wszelka zieloność zamaskowała szczególnie te miejsca, na których odwiedzeniu mi zależało.
Z autobusu wysiadłem w Posadzie Jaśliskiej, gdzie zaraz skręciłem w pola i wzdłuż drogi krzyżowej wyszedłem koło krzyża milenijnego i kaplicy na Łysej Górze. Dalej polną droga udałem się w kierunku Biskupiego Łanu po drodze patrząc wstecz ładnie było widać panoramę Jaślisk jak również kapliczkę przy Węgierskim Trakcie. Nie tak dawno odwiedziłem ją ale warunki wtedy były takie, że trzeba było być w ciągłym ruchu by nie zmarznąć - dziś mi to raczej nie groziło
. Droga przez Biskupi Łan zleciała szybko i ani się obejrzałem gdy już schodziłem w dolinę Polan Surowicznych. Po przecięciu "nowej" drogi leśnej GPS zaciągnął mnie w krzaki w poszukiwaniu kapliczki. Kiedyś tam była, dziś zostało tylko trochę kamieni z fundamentów. Podobna (?) w konstrukcji kapliczka jest bardziej na zachód i w niektórych kręgach zwana jest kapliczką pod Polańską
Schodzę ponownie na drogę i kieruję się w stronę dzwonnicy by jeszcze raz ją obejrzeć w tym kształcie przed czekającą ją odbudową. Po drodze zauważam siedzącego w trawie myszołowa, ale nim zdążyłem ściągnąć aparat to on już wzbił się w powietrze - towarzyszył mi później aż do Polańskiej. Przechodząc koło Chatki Elektryków widzę że towarzystwo się kręci wokół - może później wstąpię na chwilę. Dochodzę do dzwonnicy i rzeczywiście tak jak Szymon pisał na cmentarzu przycerkiewnym są 4 nagrobki, przełażę przez wąwóz/jarek (
) i już widzę pięknie kwitnący barwinek, jednak rozglądając się nadal nagrobków nie widać. Mocno już zarósł cmentarz w stosunku do widoku ze zdjęć BW (często przeglądam zdjęcia na stronie przygotowując się do zwiedzania - brakuje mi tam jeszcze dat, kiedy zdjęcie było robione). W końcu widzę pierwszy, chwilę później drugi i następne ale nadal nie widzę nagrobku lekarza. Dopiero po chwili lokalizuję go przez krzaki w północno-zachodnim końcu cmentarza. Po oglądnięciu cmentarza udaję się w kierunku nieodległego drzewa (Szyma udało się
) i tam w cieniu chwilę odpoczywam. Słońce grzeje coraz mocniej i trochę obawiam się że zapasy picia na tę wycieczkę mogą okazać się za małe. Ruszam dalej by odnaleźć jeszcze krzyż na rozstaju dróg w kierunku Wernejówki - parę razy go już szukałem ale myślałem że on bliżej drogi jest, teraz będąc 1km od niego grzechem było by nie zahaczyć. Po jego odnalezieniu między krzakami zawracam w kierunku chatki, gdzie znów odpoczywam ale jako że towarzystwo zajęte sprzątaniami a co niektórzy jedzeniem ruszam by zmierzyć się z Polańską. Nie jest to łatwa górka, szczególnie w gorący dzień. Początkowe podejście ujdzie w tłumie, ale tam gdzie zaczyna się rzeczywiście ostro wchodzimy drogą po południowym stoku między drzewa skutecznie osłaniające od wiatru. Pod wierzchołkiem znów mi ścieżka gdzieś zniknęła między połamanymi olchami i ostatnie 100m trzeba się przedzierać przez krzaki. Na szczycie znów odpoczynek z widokiem na Tatry!!!
No ale czas goni i w końcu trzeba ruszać na (jak myślałem) najgorszy odcinek - przez Jawornik na Banię Szklarską. Gdzieś mi się o uszy obiły informacje o niedostępności Jawornika i trochę się tego obawiałem. Okazało się że najgorzej było znów przebić się przez połamane olchy (huragan tu jakiś był czy co?) w kierunku drogi na północnym stoku Polańskiej - raptem 200m w linii prostej ale trochę kluczenia wśród konarów było. Droga kiedyś tam była, teraz pośrodku niej zdążyły wyrosnąć niezłej grubości drzewa, ale mi wystarczało to że prowadzić mnie będzie po w miarę równym terenie i nie będę zaliczał wąwozów. Zresztą jeszcze przed Jawornikiem połączyła się z jakąś inną, więcej używaną i szło się dość dobrze z tym że na podejściach zaczęły łapać mnie skurcze - widać nie jest dobrym pomysłem ruszać w trasę na następny dzień po bieganiu za kosiarką. Trzeba było też uważać na tych leśnych drogach i pilnować kierunku bo droga która wydawała się być tylko mijakiem rozjeżdżonego kawałka po parudziesięciu metrach nagle skręcała akurat w nieodpowiednią stronę. W końcu doczłapuję się wreszcie do wyjścia z lasu pod Banią, oglądam tam obelisk poświęcony naszemu papieżowi, a później przez trawy dociągam na szczyt Bani. Widoki już gorsze, ale postanawiam dłużej odpocząć i mocniej się nawodnić - najwyżej gdzieś wodę ze strumyka lub ze studni zdobędę. Zastanawiam się też nad dalszą trasą, bo cokolwiek wydaje mi się nierealna i myślę jak ją skrócić. W końcu ruszam dalej do cmentarza w Szklarach, do którego też kiedyś dostępu zabroniły mi krzaki i pokrzywy. Schodzę w dół zbocza, jakieś namiary mam ale ciągle nic nie widzę. I znów wpierw pokazał się barwinek a trochę dalej udało mi się zlokalizować wśród krzaków 3 nagrobki. Nie wiedziałem za bardzo co i gdzie tu było, miałem już nawet z cmentarza wrócić kawałek pod górę do drogi prowadzącej na przełęcz bo nie wiedziałem czy cerkwisko warto szukać. Przeszedłem się jednak kawałek w jego kierunku i za niewielkim strumykiem wpierw zobaczyłem chrzcielnicę. Po przedarciu przez krzaki okazało się że chrzcielnica stoi na dość wyraźnie widocznym fundamencie cerkwi, koło cerkwi jeden nagrobek a zaraz obok trzeci cmentarz z paroma nagrobkami - wszystko zarośnięte młodymi buczkami. Ruszam dalej w górę potoku Chyżnego drogą, którą parę lat temu nie udało mi się tu dotrzeć. Dziś rewelacji nie ma ale w miarę bez przeszkód mijając jeszcze ruiny stodoły (?) docieram do drogi prowadzącej na przełęcz. Podejście pod nią jeszcze raz uświadamia mi konieczność skrócenia trasy ale coś przechodzi mi gdy schodzę asfaltem w kierunku Królika. Po drodze jeszcze raz przez chaszcze docieram do Necowej Kaplicy (jakoś nigdy nie było okazji by tu zaglądnąć), później jeszcze zaliczam kapliczkę pod pomnikowym wiązem i wreszcie zasiadam przed cerkwią. Po złapaniu oddechu zwiedzam cerkiew i cmentarz jak również idę do niedalekiej rzeczki obmyć się z krwi i potu zanim wejdę między ludzi
Jak już się tak rozsiadłem to stwierdziłem że cały plan wycieczki w sumie został wypełniony, to co było do odnalezienia - odnalezione a dalsza trasa przez Dalnią Górę, Przymiarki do Iwonicza nie jest konieczna i naprawdę dobrym pomysłem będzie zabranie się nadjeżdżającym za pół godziny autobusem do domu. Tak też zrobiłem - tylko jedna nieprzyjemność po drodze. Jak zawsze autobus był pusty, czasem trochę ludzi wsiadało w Rymanowie tak teraz na wszystkich przystankach wsiadała młodzież udająca się na zawody baloniarskie w Krośnie - cała podróż upłynęła mi na słuchaniu szczebiotu nad uszami.
A w Beskidzie taki spokój